Masz pytania? Zadzwoń:
739 902 156
albo napisz...
sklep@ubiklures.com
Masz pytania? Zadzwoń:
739 902 156
albo napisz...
sklep@ubiklures.com
Pewnego razu, w niezbyt odległej miejscowości, ściślej biorąc – na wsi, z przecinającą łąki rzeczką…
Pamięć bywa zawodna, ale gdyby ktoś przyparł mnie do muru, z nadzieją pozyskania choćby i siłą tej niezbyt ważnej informacji, to dla świętego spokoju określiłbym datę na pierwsze dni marca. Może nawet ostatnie dni lutego. Szczegół bez znaczenia. Po prostu koniec zimy i pierwsze cieplejsze poranki ze słońcem na bezchmurnym niebie. Niby jeszcze chłodno, z mokrą mgiełką nad łąkami, ale powyżej nad głową coraz intensywniejszy błękit z miło grzejącymi promykami. Na pewno kojarzycie ten czas. Potraficie wyobrazić sobie niemy zachwyt w oczach wędkarza, który jeszcze godzinę wcześniej pakował kanapki do torby, a chwilę potem opuszczał rodzime blokowisko.
To jeden z najpiękniejszych dni w całym wędkarskim sezonie. Bez względu na osiągnięte wyniki. I chyba tylko wędkarz potrafi w pełni odczuć takie momenty spędzone nad wodą.
No ale przejdźmy do rzeczy. Zachwyt trwa chwilę, dłuższą lub krótszą, zależy kto ile miał przerwy w obcowaniu ze światem rzeczywistym. Umówmy się – rzeczywisty to ten z konikami polnymi, mrówkami, przybrzeżnym sitowiem i cicho szemrzącą wodą. Czyli z elementami życia nie mogącymi mieć pojęcia czym są jakieś tam lajki, portale i fora.
Gdy moment ekscytacji „niczym konkretnym” przeminie, zaczyna się typowe dla nas kombinowanie. A więc gdzie skierować kroki, na co się nastawić, co założyć na koniec zestawu. Wzrok robi się chytry, uszy baczniej nasłuchują, buty omijają każdy patyczek.
Świadomie wybrałem malutką rzeczkę. Minęły z dwa tygodnie od przedwczesnych roztopów, woda zdążyła się jako tako wyklarować, opadła do stanu w sam raz. Płynęła spokojnie wąskim korytkiem, standardowo płytka, z wymytymi piaszczystymi rynienkami, dobrze nasłoneczniona. Tego dnia mocno prześwietlona, z dobrze widocznym dnem, gdzieniegdzie z ciemniejszą wodą skrywającą ciekawy dołek. Brzegi charakterystyczne dla cieku wijącego się pośród łąk – jak okiem sięgnąć, po pas zarośnięte pożółkłą jeszcze roślinnością, z kępkami drzew rozsianymi tu i ówdzie bez ładu i składu.
Przypiąłem do agrafki małą, czarną obrotóweczkę w żółte kropki, założyłem okulary i ostrożnie przykucnąłem w nabrzeżnych chaszczach. Na żółtoburym tle piasku dojrzałem szybko przemieszczającą się z prądem ławicę małych płoteczek. Nieco dalej, pod burtą, czaił się zielonkawy okoń dłoniak. Jak na pierwszy rzut oka, widok napawał optymizmem. Posłałem blaszkę nieco powyżej. Ledwie weszła w rotację, momentalnie nastąpiło uderzenie. Kątem oka dojrzałem czmychającego w popłochu pasiaka, a metr na prawo niewyraźny błysk, szarpnięcie przy powierzchni, chwila kotłowaniny i uciekający w przeciwną stronę cętkowany pięćdziesiątak. Luz, obcięta żyłka, taki miałem początek.
Szkoda ryby, szkoda błystki, ale co zrobić. Miejsce tymczasowo spalone, więc wycofałem się i ruszyłem ledwie widoczną ścieżyną, przysłoniętą niskim baldachimem traw. Co kilkanaście metrów przystawałem, badawczo zerkając ponad suchymi łodygami. Płytki, nieciekawy odcinek.
Kawałek dalej, tuż za zakrętem, dojrzałem zwaloną do rzeki gałąź. Prąd wody naniósł tutaj sporo patyczków, drobnych gałązek, trochę śmieci. Powstało niewielkie zastoisko, a jednocześnie pokryta brunatnym dywanem kryjówka dla ryb. Do świeżo uwiązanej agrafki przypiąłem nową blaszkę. Przyponu wolframowego nawet nie rozważałem. Liczyłem, że szczupaczek trafił się przypadkiem. Znałem tę rzeczkę, była rewirem kleni, jazi, okoni i drobnego białorybu. Zdarzał się tęczak – uciekinier z dość odległego stawu hodowlanego, a kilka razy miałem przyjemność zmierzyć się z przyzwoitym kropkiem. Skąd przypływały takie zawieruszone potokowce? Nie miałem i nadal nie mam pojęcia. Ot, sympatyczna zagadka tejże rzeczki.
Na podstawie własnych doświadczeń wiedziałem natomiast, że zestaw już na starcie musiał być tutaj delikatny, niewidoczny w czystej wodzie. Plecionka, czy nawet nieco grubsza żyłka, skutecznie zmniejszały liczbę brań. Tym bardziej chybionym pomysłem byłaby stalka czy inny wolfram.
Czarno-srebrna błysteczka pofrunęła w kierunku zwaliska. Pierwszy, drugi, czwarty raz. Zmieniłem na inny kolor, potem na gumkę. Bez efektów. Przemieściłem się kilka metrów i obrzuciłem przytopioną gałąź od drugiej strony. Trafił się drobny okonek. Pomaszerowałem dalej.
Na brzegu po drugiej stronie rzeki dojrzałem drewniany płotek okalający ziemiste podwórze, a w jego głębi starą chałupę z dachem krytym strzechą. Po placu spacerowały brudne kury, coś tam wyłuskując dziobkami z tej czarnej ziemi. Z domu wytoczyła się bardzo korpulentna babcia z chustką na głowie, kierując kroki w stronę zbitego z desek kurnika. Odruchowo pomyślałem o jajecznicy. Wiejskie klimaty, zawsze za tym przepadałem.
Doszedłem do niewielkiego spiętrzenia. Woda głośno przelewała się przez kamienie, nieco poniżej tworząc głębszy dół, ciągnący się coraz lepiej widoczną rynną przez kolejnych kilkanaście metrów. Przysiadłem na skraju i wyjąłem z torby kanapkę.
Jadłem nie dłużej niż minutę, gdy na drugim brzegu pojawił się jakiś nieznajomy. Po niezbyt wyszukanym odzieniu i nieogolonej twarzy szło poznać, że osobnik z miejscowym rodowodem. Podszedł niemal bezszelestnie. Bez słowa usiadł dokładnie naprzeciwko mnie. Rzecz jasna, po drugiej stronie rzeki. Przeżuwając kęs kiwnąłem tylko nieznacznie na przywitanie. Zrobił to samo, po czym sięgnął do przyniesionej ze sobą foliowej torby i… wyjął bułkę, a potem kawał kiełbasy. Najnormalniej w świecie zaczął owe wiktuały konsumować.
Siedziało sobie zatem dwóch gości nad małą rzeczką, po przeciwległych stronach, bezgłośnie dostarczając organizmom niezbędnych kalorii. Niby nic zdrożnego, ani nawet dziwnego. Niemniej jednak musiało to wyglądać raczej zjawiskowo. Rzeka płynie, pies szczeka, gdzieś tam pieje kogut, dwóch obcych sobie gości żre pieczywo i kiełbasę.
Gdy już zaszeleściły opróżnione worki i papierki, człowiek zza rzeki przemówił.
– Rzuć pan tam – wskazał miejsce pod nawisem traw na swojej stronie – Tam zawsze siedzi.
Ciekaw byłem dalszego ciągu, więc zwyczajnie i po prostu rzuciłem w miejsce, gdzie zawsze siedział. Nie miałem pojęcia kto lub raczej co miało siedzieć, ale przecież jakie to miało wówczas znaczenie. Dałem blaszce opaść raz i drugi, wyżej, niżej. Pustka. Łowienie pod presją i na obserwacji jest raczej wątpliwą przyjemnością, ale wyciąga gdzieś tam z głębi jestestwa odrobinę ludzkiej ambicji. Mimo drobnej porażki zostałem.
Wyszukałem w pudełku małą obrotówkę w srebrnym kolorze. Machnąłem nieco dalej, na koniec rynny i zacząłem wolno ściągać pod prąd. Podprowadziłem blaszkę bez jakichkolwiek przytrzymań czy skubnięć. Rzuciłem jeszcze raz, pociągnąłem bardziej w pół wody i ze zmienną prędkością. Poczułem lekkie szarpnięcie, przyciąłem, a kij wreszcie zaczął pracować. Po krótkiej, choć ambitnej walce, ryba skapitulowała. Okoń trzydziestak, pięknie ubarwiony, z nastroszoną płetwą grzbietową. Jak zawsze, widok miły dla oka. Zaciął się płytko, więc bezproblemowo uwolniłem go z kotwiczki i delikatnie wypuściłem. Odpłynął z gracją, jak przypuszczałem – bez większego uszczerbku na zdrowiu. Nieznacznie łypnąłem okiem na drugi brzeg. Przyznaję bez ściemy – z jakąś tam własną prymitywną satysfakcją. Miejscowy na twarzy wymalowane miał coś na kształt niedowierzania, trochę jakby zdziwienia. Nie od razu pojąłem dlaczego, ale oczywiście tak, właśnie o to chodziło. Wypuszczając rybę, w oczach tubylca dopuściłem się zapewne co najmniej nieprzyzwoitego występku.
W międzyczasie mój mimowolny towarzysz łowów sięgnął do przyniesionej ze sobą reklamówki. Wyjął jakieś zawiniątko, po chwili niewielki słoik i coś tam zaczął majstrować. Łowiłem dalej, ale jednym okiem spoglądałem na jego kombinacje. Czułem w kościach, że zapowiada się kolejna niecodzienna akcja. Wyciągnąłem blaszkę z wody, zamieniając się w niemego obserwatora poczynań gościa z drugiego brzegu.
A ten rozwinął kawał żyłki z trzymanej w dłoni szpuli, wytargał ze słoika dużą dżdżownicę, nabił na haczyk, rozbujał zestaw drugą ręką i zarzucił… tam, gdzie zawsze siedzi. Wiem, wiem, powinienem jakoś zareagować. Oto na moich oczach, pięknie i w duchu bezkarności, kwitł kłusowniczy proceder. W dodatku nad „moją” rzeczką. Mimo wszystko nie zrobiłem nic. Zwyciężyła ciekawość – jaki będzie ciąg dalszy tej historii. Zresztą całą sytuację należało zaliczyć do gatunku raczej specyficznych. Bo niby co miałem zrobić? Wyzywać i wygrażać pięścią? Bez sensu.
Spoglądałem zatem na poczynania miejscowego i przyznam, że nawet z pewną dozą emocji.
Nie powiem, technikę miał opanowaną. Najpierw spokojnie dał przynęcie opaść na dno. Domyślałem się, że zestaw dociążył śruciną, bo zajęło to zaledwie chwilę. Po krótkiej pauzie z wyczuciem napiął żyłkę i zaczął, hmm, jakby jigować. Podciągał kawałek, kontrolował opad, podciągał, znów opad. Całość urozmaicał delikatnym opukiwaniem żyłki za pomocą wskazującego palca. Z trzy metry ściągania i powtórka całej operacji. Już przy drugiej próbie szarpnął nagle dłonią, a żyłka ostro odjechała na bok. Zestaw musiał być mocny. Facet nie patyczkował się zbyt długo. Hol w zasadzie można uznać za szybki i siłowy. Kilkanaście sekund, krótki błysk przy powierzchni, moment wyczekiwania. Potem już tylko pewny chwyt dłonią, energiczny ruch i zdobycz wylądowała w wysokiej trawie na brzegu. Akcja w tempie iście ekspresowym. Nawet nie zdążyłem się przyjrzeć wytarganej z wody rybie. Jak na taką wodę sztuka była naprawdę konkretna, tyle zdołałem stwierdzić.
Gość obrócił się do mnie plecami, uklęknął nad zdobyczą i sprawnie wyjął haczyk z pyska. Potem uniósł rybę z trawy i – trzymając oburącz pod pyskiem i ogonem – pokazał mi dużego pstrąga potokowego w pełnej krasie. Jak nic ponad pięćdziesiąt centymetrów, albo i lepiej! Piękny okaz z malutkiej rzeczułki omijanej przez wędkarzy. Z mojej tajnej rzeczki, gdzie napotykani rolnicy spoglądali na mnie, idącego z wędką, jak na idiotę. Gdzie facet siada nad wodą, zjada kiełbasę, a potem na „kawałek sznurka”, w pięć minut wyciąga sztukę większą od mojej największej złowionej tutaj na przestrzeni trzech lat. I na koniec najgorsze… Gdzie facet łowi, a potem nikczemnie wrzuca takiego kropasa do foliowej torby…
Oj nie – pomyślałem – taki numer już nie przejdzie bez echa. Na to pozwolić nie mogę.
Wstałem, co nieco naprężyłem się, spojrzałem z niepokojem na łapska dzierżące rybę. Miejscowy dłuższą chwilę przyglądał się pstrągowi, uniesionemu na wysokości głowy. Potem przeniósł wzrok na mnie. Szukałem oznak zadowolenia, bezczelności, czy może nawet oczekiwania na pochwałę. Niczego takiego jednak nie dojrzałem. Nie zdążyłem też nic powiedzieć. Spojrzał jeszcze raz na rybę. Odniosłem wrażenie, że z dużym zdziwieniem. Potem przyklęknął i delikatnie zwrócił jej wolność. Machnęła ogonem, w świetnej formie uciekła gdzieś do swojej podwodnej kryjówki.
Tubylec spoczął na trawie, sięgnął po drugą kanapkę i jak gdyby nigdy nic, zaczął jeść.
Wyjąłem ze śniadaniówki jajeczko, kanapeczkę, poszedłem w jego ślady.
Dwóch gości siedziało naprzeciwko siebie, po dwóch stronach rzeczki, dostarczając niezbędnych kalorii organizmom. Szumiała spływająca po kamieniach woda, gdzieś z oddali dobiegało żałosne beczenie barana, pies ujadał, kogut piał. Takie klimaty.
autor: Rafał Ubik
Uwielbiam łowić na dzikich rzekach mniejsze ryby ale za to więcej zabawy. Niestety u mnie mało takich 🙁
Małe rzeczki to piękne wędkarstwo, ma swój niezaprzeczalny urok. Niestety coraz więcej takich rzeczek albo wysycha, albo ryba w takiej to święto…
Bardzo ciekawie opisane. Czyta się wyśmienicie.pozdrawiam
Największa frajda spędzenia czasu nad rzeką. Ciekawie opisany post, aż miło się go czytało 🙂
To była fajna miejscówka. Była, bo została z niej sama tylko rzeczka. Wody mało, ryb nie widać wcale. Podzieliła los wielu innych podobnych…
Głównie łowię nad jeziorem, byłem też kilka razy nad morzem, ale na rzekach nigdy nie łowiłem, chyba najwyższy czas się wybrać 😁👍 dzięki za posta, mega fajnie napisany. 😁
Pozdro 👊 Adam
I po co nam ten cały sprzęt Tekst równie dobry jak twoje blaszki
Rzeki są wymagające, ale też oferują inny typ przygody wędkarskiej. Polecam kilka odwiedzić 😉 Pozdrawiam
Czyta się to jak bajkę.
Świetna fabuła, styl narracji wciąga w wir akcji.👍 Dla mnie BOMBA!
Dziękuję. Próbowałem jakoś przekazać klimat tej rzeczki.