Niedawny tragiczny przypadek kolegi Tomka, którego podczas spaceru z psem napadły dwa wilczury i – niestety – zagryzły jego psinkę, przypomniał mi dwie historie z owczarkami niemieckimi. Całe szczęście, były to akcje zupełnie inne, niemniej opowiem w kilku zdaniach…

W pierwszej szedłem sobie wzdłuż rzeki z wędeczką, pustka naokoło, czasem przejechał jakiś rowerzysta. Dzień jak co dzień na moich miejscówkach. Gdy już kończyłem, w drodze powrotnej nagle ujrzałem przy wodzie wielkiego wilczura. Rozejrzałem się, nigdzie żywej duszy. Pies szybko mnie dostrzegł i gapił się w bezruchu, wzrokiem mówiącym tyle co nic. Ciężko w takich okolicznościach o szybkie i sensowne reakcje. Bo co niby miałem zrobić? Pies spojrzał i co myślał? Co za ciul przerywa mi chłeptanie wody? A ten czego tu szuka? Ugryźć nie ugryźć? Do ataku? Tak czy inaczej wilk po dwóch sekundach ruszył w moją stronę.

Nie żeby biegł z pianą na pysku czy wczuł się w rolę szarżującego husarza. Po prostu podbiegł gapiąc mi się na twarz. Można się śmiać, ale jak akcja trwa trzy sekundy to nie za bardzo jest czas na wielkie przemyślenia. Życie przed oczami mi nie przeleciało. Prawdę mówiąc nic chyba nie myślałem, bo gdy podbiegł to rzekłem:
„No co tam?”
Może się zdziwił, nie wiem. Skoro jednak nie wyskoczył z zębami to szedłem po bandzie ostro:
„Siad!”
A ten, w mordę jeża, usiadł!

Szukałem jeszcze wzrokiem jakiegoś człowieka, pies miał obrożę, ale wszędzie pustka. Musiał zatem komuś zwiać. Polazł za mną aż na osiedle. Wypadałoby może napisać, że skradał się, był jak cień gdzieś z tyłu, za krzakami. Ale nie, zwyczajnie radośnie biegał i skakał, słuchał mnie.

Jego grzeczność skończyła się na osiedlu, gdy dojrzał po drugiej stronie ulicy gościa z psem na smyczy. Rzucił się natychmiast do ataku. Facet szczęśliwie zdążył swojego pupila poderwać do góry i wziąć na ręce. Trochę krzyku i wilk dał spokój. Było blisko… Zebrałem ochrzan za nie mojego psa, wyjaśniliśmy sobie co i jak, od tego momentu trzymałem psiora za obrożę, a jednocześnie zadzwoniłem na straż miejską. Przyjechali dość szybko i zabrali psa. Okazało się, że faktycznie uciekł właścicielowi.

Historia druga. Przygarnąłem kiedyś szczeniaka boksera. U sąsiada żył wówczas i biegał po podwórku wilczur zabijaka. Z miesiąc wcześniej zagryzł mojego kota (i nie był to jedyny na jego sumieniu, którego nawiasem mówiąc raczej nie posiadał). Kiedy ten mój szczeniak podbiegł do siatki oddzielającej nasze place, po drugiej stronie oczywiście pokazał się ten wilk i zaczął ryć morde (ze zrozumiałych względów nie darzyłem go sympatią). Rzekłem wówczas żartobliwie (kwaśny czarny humor) do mojego Amona (jeszcze Amonka): „Zapamiętaj gościa i jak dorośniesz to masz go zabić” (żartowałem! ale wiecie, wkurzał mnie ten za siatką).

Gdy już Amon dorósł był sporym bokserem, zwinnym, silnym, mądrym i posłuchanym. Ryły na siebie mordy dzień w dzień w przy tej siatce. Co tylko nadarzyła się okazja, jeden drugiego dojrzał, to zaraz odchodziła „walka” na argumenty słowne, aż się ogrodzenie trzęsło.

Któregoś dnia wychodzę przed dom, patrzę, a tam jedno przęsło przewrócone. No pięknie! Rozglądam się i taki oto obrazek się wyłania: po drugiej stronie przewróconego ogrodzenia łażą sobie spokojnie oba psy i wąchają trawkę… Cichutko, łeb w łeb, prawie ocierają się o siebie, a jak tam było cicho to normalnie dało radę dosłyszeć latające w ogródku pszczoły. I różne inne robaki. Jak przez siatkę to „Ja ci tam kur… pokażę ty małpo kudłata!” „No chodź ty ryju brzydki!”, a jak przyszło co do czego to chyba popatrzeli na siebie i uznali, że nie ma sensu się narażać. Tak oto mój pies co prawda nie pomścił mojego kota (na szczęście), ale też w sumie ustawił nieco w szeregu wilka zabijakę.

Tego samego dnia powalone przęsło zostało solidnie wstawione na swoje miejsce. Z 10 minut później cała okolica mogła dosłyszeć wrzeszczane w psim języku „No chodź ty chu.. kudłaty!””A spierd… pognieciony ryju!”…

 

autor: Rafał Ubik

 

[email-subscribers-form id=”2”]

3 komentarze

  1. Cha! Cha! Psiaki to fajny temat na bloga. A może one ryły mordy na to zbędne ogrodzenie, któremu zresztą dały radę, a nie na siebie…???
    Kolejny fajny materiał na dobrą książkę! BRAWO!

  2. Ja niestety nie miałem tyle szczęścia podczas spotkania z owczarkiem nad rzeką. Pamiątka zostanie na bardzo bardzo długo .

Skomentuj SzymonAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *