Woblery handmade – lurebuilding made in szaleniec?

Tworzenie woblerów jest zajęciem specyficznym. Niby każdy może, a jednak nie każdy. Niby wystarczy kawałek drewna, nożyk, drut, klej, farbki, jakiś lakier. Niby tak i ogólnie spoko. Jak się tak jednak człowiek zastanowi, ten już pochłonięty przez lurebuilding, to sprawy zaczynają się komplikować, a problemy rodzić jeden za drugim. Kilka prostych czynności mnoży się w nieskończoność i powstaje sympatyczne zajęcie dla wyjątkowo zawziętych osobników! Razu pewnego chwilę pomyślałem, podrapałem się po głowie, z owej zadumy wyszło takie oto coś:

  • Czytanie, myślenie, czytanie, planowanie…
  • Szukanie w okolicy lub w necie odpowiedniego drewna
  • Mała wycieczka do sklepu lub ślęczenie nad monitorem – zakup drewna / zrobienie przelewu
  • Mierzenie deseczek
  • Wymyślanie kształtów woblerów
  • Rysowanie kształtów woblerów na papierze
  • Wyszukanie lub zakup cienkich kartonów/płytek z jakiegoś tam tworzywa, ewentualnie przelew
  • Odrysowanie kształtów na cienkim plastiku
  • Wycięcie nożyczkami kształtów – szablonów
  • Odrysowanie szablonów na deseczkach lipy/balsy/innego drewna
  • Wycinanie kształtów z deseczki
  • Wcześniejszy zakup – jeśli brak – nożyków i brzeszczotów do cięcia, wycieczka lub przelew
  • Odrysowanie na wyciętych kształtach linii symetrii
  • Wycięcie rowków pod przyszły stelaż
  • Obróbka wstępna korpusów nożykiem

  • Frezowanie miejsca pod oczka, rzeźbienie skrzeli itp
  • Wcześniejszy zakup multinarzędzia Proxxon/Dremel, przyda się, przelew
  • Wiercenie / cięcie / frezowanie otworów na obciążenie, poszerzanie otworów pod stelarze
  • Szlifowanie korpusów papierami ściernymi
  • Wcześniejszy zakup papierów ściernych o różnej ziarnistości, przelew / zapłata
  • Zrobienie haczyków z drutu, do zawieszania schnących korpusów
  • Wyszukanie i zakup lakieru nitro capon, lakieru bezbarwnego akrylowego, lakieru poliuretanowego do parkietów; przelewy, zapłaty
  • Moczenie korpusów w caponie (w użyciu maska lakiernicza, rękawiczki gumowe – wcześniej przelewy, zapłaty, biegi po sklepach)
  • Zawieszanie wykąpanych w caponie korpusów na wieszaku w celu wysuszenia (na balkonie, w piwnicy, warsztacie, bo śmierdzi); minimum nocka czekania
  • Może iść druga warstwa caponu; z litości nad sobą ten etap pomijamy
  • Wyszukanie odpowiednich drutów kwasoodpornych, nierdzewnych o odpowiedniej średnicy, twardości, przelew, opłata, zakupy
  • Formowanie stelaża z drutu, dopasowanie oczek pod kotwice itp
  • Wyszukanie i zakup ołowiu – śruciny, kulki ołowiane, drut ołowiany, złom, przelew albo formy, odlewanie, maska, warsztaty itd
  • Mocowanie obciążenia w korpusie, metoda prób i błędów prawidłowego wyważania przyszłego woblera
  • Próby w wodzie, dom, woda, sklejanie, zmiany, kombinacje, analiza, dom, woda, błędy i sukcesy, korekty obciążenia, odejmowanie, dokładanie, przesuwanie, notatki
  • Suszenie ewentualnie mokrych korpusów
  • Wyszukanie i zakup odpowiednich klejów – dwuskładnikowe epidiany, kleje szybkie do drewna, plastików, wodoodporne; przelewy, zapłaty, sklepy
  • Zalewanie klejem rowków ze stelażami i obciążeniem
  • Nocka czekania

  • Wyszukanie i zakup szpachli – do drewna lub akrylowej, samochodowej, przelew
  • Równanie nierówności i ubytków szpachlą
  • Kilka godzin lub nocka czekania aż szpachla wyschnie
  • Szlifowanie nierówności po szpachli, aż do uzyskania gładzi; ewentualne dodatkowe szpachle i poprawki drobnych nierówności (szlag może człowieka trafić)
  • Pokrycie korpusu lakierem bezbarwnym
  • Schnięcie na wieszaku, od kilku do kilkunastu godzin
  • Czytanie, wyszukanie, zakupy: farby, pędzle, rozpuszczalniki, cleanery, woda destylowana, aerograf, kompresor, wężyki i cały osprzęt do aerografii, stojak typu „trzecia ręka”, siateczki, brokaty, opale, woreczki, pilniczki, frezy, wiertełka, folia aluminiowa, punktaki, kleje i cholera wie co tam jeszcze
  • Organizacja stołu roboczego (szafki, półki, biurko, stołek; kupno, przelewy, dopłaty, zapłaty, kieszenie zaczynają płakać, zaskórniaki znikać)

  • Siadamy
  • Można rozpocząć malowanie!

  • W wersji z kalkomanią: zdjęcia, Photoshop, obróbka, rysowanie na tablecie, robienie całych szablonów do wydruku, wydruk, zapłata, pokrycie powierzchni kalkomanii cienką warstwą lakieru bezbarwnego; schnięcie, wycinanie kalkomanii

  • Malowanie rozpoczęte od lakieru podkładowego białego (oczywiście wyszukanie, sklepy, przelew, opłata)
  • Schnięcie od kilku godzin wzwyż
  • Ewentualne szlifowanie papierem ściernym; pył, kurz, mycie, ścierki
  • Warstwa lakieru bezbarwnego
  • Schnięcie
  • Malowanie! Jesteśmy ambitni, chcemy mieć efekt, więc bez pośpiechu – warstwa każdego koloru malowana osobno, czyli np…
  • Jasnozielony podkład
  • Schnięcie
  • Ciemnozielony podkład
  • Schnięcie
  • Warstwa bezbarwnego
  • Schnięcie
  • Jakieś wzorki, ewentualnie dodatkowe cieniowanie
  • Schnięcie
  • Ciemne, ewentualnie jasne elementy, ozdobniki, ciapki
  • Schnięcie
  • Warstwa bezbarwnego
  • Schnięcie
  • No dobrze, można pomijać warstwy bezbarwnego i jechać wszystko za jednym razem, coś tam sobie skrócimy, choć efekt ulegnie spłaszczeniu
  • Jeśli malowanie z kalkomanią, to gdzieś pomiędzy naklejenie wyciętej kalkomanii, odczekanie aż wyschnie (najlepiej zostawić na noc) i dopiero dalsze malowanie
  • Malowanie brzuszka i grzbietu (jasny, ciemny / zmiana farb, czyszczenie, można za jednym zamachem, można oddzielnie, z kolejnymi przerwami na schnięcie itd)
  • Schnięcie, odczekiwanie
  • Warstwa bezbarwnego
  • Schnięcie

  • Każde malowanie przetykane: czyszczenie aerografu cleanerem, rozcieńczanie farbek w razie konieczności, czyszczenie pędzli, przedmuchiwanie aero, mycie pojemniczka do przedmuchiwania aero, naczyń, kubków, palet, ściereczki, zmywacze, woda, szorowanie itd itd
  • Malowanie lub wklejanie oczek-oczu-oczów (wcześniej oczywiście zakup, przelew)
  • Po warstwie zabezpieczającego farby lakieru bezbarwnego akrylowego czas na końcowe utwardzanie
  • Kilka warstw lakieru poliuretanowego do parkietów (maska, miejsce odosobnione, chemia wali na kilometr)
  • Każde zanurzenie to jedna warstwa poliuretanu, odczekanie min. dobę aby lakier wysechł. Można przyspieszyć, ale trzeba dodać całe tworzenie suszarki, darujmy sobie, litości!
  • Warstw poliuretanu, odczekiwania, wizyt w warsztacie, piwnicy – ok. 3-7 razy jak, co, do czego i wedle uznania
  • I oto mamy „prawie woblera” w domu
  • Cieszymy oko, czas zrobić ster
  • Wyszukanie sterów z poliwęglanu – gotowych lub jako płytki do późniejszego wycinania sterów nożyczkami; ja kupuję gotowe stery; przelew
  • Nacięcie rowka pod ster, musi wyjść idealnie prosto, czasami nie wychodzi idealnie; wyrównywanie rowka papierem ściernym
  • Dopasowanie steru, matowienie końcówki, patenty i pomysły

  • Próby w wodzie – chwila prawdy, czy wobler po tych wszystkich zabiegach pracuje jak trzeba. Jeśli nie pracuje, zaczyna się kombinowanie z wielkością i kształtem sterów, ewentualne podginanie oczka przedniego, drobne kombinacje z kotwicami. Jak już się uda, czas zamocować ster na stałe
  • Rozrobienie kleju (jeśli jest dwuskładnikowy), smarowanie rowka
  • Mocowanie steru, robota precyzyjna, musi być idealnie prosto
  • Schnięcie kleju 1-2 godz. (zależnie od rodzaju kleju)
  • Mocowanie kółek łącznikowych do oczek stelażu
  • Mocowanie odpowiednich kotwic
  • Wcześniej oczywiście zakup tychże, w różnych wielkościach; przelewy, kasa leci
  • Wobler gotowy! Można włożyć do pudełka (które wcześniej oczywiście trzeba kupić)
  • Powielając powyższe czynności możemy wykonać kolejne woblery, przy każdym ta sama robota, czyli w praktyce naparzamy wszystko taśmowo, ileś tam sztuk na raz. Ale zakładamy przecież, że robimy tego pierwszego…

  • Pewnego dnia ruszamy w teren. Torby, plecaki, neopreny jakieś, moro spodnie, kurtki, czapeczki, naszywki, kamizelki, pudła, pudełeczka, termosy i pokrowce…

Błyszczą nowiutkie kije, chrom kołowrotków oślepiałby oczy, ale na szczęście mamy przecież świetne okulary polaryzacyjne, więc i tak tego całego błysku, blasku nie zauważamy. Wobler uwiązany do końca żyłki ląduje nareszcie w wodach Warty, Odry czy innej glinianki, stawu, jeziorka. W wielkim napięciu obserwujemy, tuż przy brzegu, jak to pięknie nam ta nasza przynęta pracuje, unosimy kijaszek, ciągniemy woblerka to w jedną stronę, to w drugą, radość malująca się na twarzy przywodzi na myśl sześcioletniego łebka, który właśnie otrzymał nowy samochodzik od wujka Protazego. No to w drogę! Do boju! Czas pokazać jakie to wspaniałe i łowne robi się przynęty! Samemu, własnoręcznie! Daleki rzut, ściągamy, pięknie czuć pracę woblera na końcu żyłki, nurkuje gdzieś tam w mroczną otchłań. Oczyma wyobraźni widzimy czającego się szczupaka, sandacza, pstrąga, czy inną troć albo i łososia! Napięcie na twarzy, przecież za chwilę może uderzyć, nigdy wcześniej aż tak bardzo nie liczyliśmy na podobny rozwój wypadków! Nagłe szarpnięcie przyprawia o skok ciśnienia i ekscytację wyczynem! Jest! Siedzi!!! Oooo, silna cholera. Muruje? W dupę jeża, ani się ruszyć nie da z miejsca, ładna sztuka! Kij wygięty, trzeszczący, żyłka napięta, patrzymy i… nic. Hmmm… Cholera i w jeża, zaczep.

Szarpiemy, napinamy, luzujemy, łazimy to z tej, to z tamtej strony, minuta za minutą i nic. Widać kotwica utkwiła mocno w jakimś pniaku zwalonym do wody. Patrzymy z coraz większą zgrozą na żyłkę, plecionkę czy co tam mamy do kija uwiązane. Ciągniemy, może zaczep ruszy, może uda się wyciągnąć na brzeg. Ani centymetra, ani kawałka, nic! Może dać mu na chwilę spokój. Kładziemy wędzisko w trawie, odpalamy fajkę, smętnie jakoś nad tą wodą. Po chwili pauzy sięgamy w krzaki, nieświadomie zaczynamy się może nawet modlić. Żeby puściło! Żeby puściło! No i d..pa, tkwi bez zmian. Możemy sobie jeszcze przypomnieć o ukrytym w torbie „odczepiaczu zaczepów”, ale wiemy, że przynęta jest za daleko i nie dotrzemy do niej naszym „odczepiaczem”. Nurkować? Głęboko i zimno jakoś… Jeszcze kilka szarpnięć, westchnień, w końcu ostatnia próba siłowa, suchy trzask i luz na lince… Był wobler i nie ma woblera.
Cóż, trzeba będzie zrobić nowego. W sumie to już wiemy jak się do tego zabrać. Ot i co!

Zakończenie alternatywne:
Nie jedziemy na ryby. Zrobiliśmy któregoś tam już woblera, ustawiliśmy, wiemy, że dobrze pracuje. Wiemy, bo spędziliśmy nad nim masę czasu, eksperymenty, testy, zmiany, innowacje, wszelkie wersje. W końcu mamy produkt dopracowany i wymuskany na cacy. Uzbierało się kilka sztuk, więc postanawiamy sprzedać wystawiając na aukcję internetową…
30 zł w kup teraz. Brak chętnych.
25 zł…
20 zł…
18…
16…
14 zł…
W końcu otrzymujemy maila od potencjalnego klienta. Czytamy:
„kupie za dyche z wysylka”.

 

autor: Rafał Ubik

 

[email-subscribers-form id=”2″]

5 komentarzy

  1. Tak to jest z nimi i najlepiej to jako pasje traktować 😉 A te Twoje „Meteory” (dla mnie „diament”) zawsze będą się z Tobą kojarzyć.

  2. Czytało się to świetnie. Co do zaczepu, radość nie może zbyt długo trwać! Napisane bardzo dobrze, już wiem gdzie będę wracał gdy w końcu zabiorę się za własno robione woblery.

  3. robilem kiedys wobki ale tylko na wlasny uzytek no i powiem szczerze mialem nawet ladne wyniki najwiekszy pstrag potokowy mial 62 cm a takie po 40-58 nie liczylem ale bylo tego sporo jak do tej pory jestem zadowolony z moich recznie robionych wobkow i zachecam kazdego do robienia swoich przynet bo frajda jest podwujna jak wyciagnie sie duza rybe na wlasne przynety

  4. Cześć
    Cała prawda o prawdziwym hand made.
    Sam podłubie gdy mam czas .
    Dla mnie to bardzo relaksujace zajęcie.
    Faktem jest ze jak łowisz rekordy na swoje przynety to jeszcze bardziej motywuje .
    Swego czasu najbardziej lubilem robic te najmniejsze czyli smużaki .
    Dały mi wiele fajnych kleni a najwikszy 52 cm .
    Teraz trochę mniej czasu ,ale czasem kilka woblerów sie wydłubie .
    Świetny blog gratuluję bede stałym czytelnikiem.
    Pozdrawiam Maciej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *